Jak już pisałam, soboty spędzam na ganianiu po mieście, od jednego korepetytora do drugiego. Tak....tak, nawet w ferie. Dopiero wieczorem tak naprawdę mam czas dla siebie. I to ten czas. Więc wracamy do początku. Śniadanko. Na szybko. Bo czasem mam tak, że wstaję o 6 rano i kocham to uczucie, rześkości, radości z piękna świata. A czasem mam tak, że obudzi mnie mój okropnie brzęczący budzik. O 8.30 ledwo zdejmę nogi z łóżka i poczłapię do łazienki, narzekając po drodze na wszystko co możliwe. I tak było dzisiaj. Więc co na rozpoczęcie dnia ? Owsianka. Krótko gotowana. Więc rzadka. Nie lubię takiej. Ale co poradzę kiedy czasu nie ma ? Z czym ? Z dodatkami pod ręką. Czyli mało. Takiej też nie lubię. Ale zjadłam. I całkiem dobra. I sycąca, a to mi było najbardziej potrzebne.
Z amarantusem, moją nową miłością. Z pokruszonymi ciasteczkami Belvita z suszonymi owocami czyli moją nową miłością part II i migdałami, które dodaję do chyba wszystkiego co słodkie, a już na pewno obowiązkowo do owsianki.
I zdrada, czyli babeczka kupna. I kolejna rzecz, której nie lubię czyli budyń. Nie znoszę budyniu. Ale mama kupiła, jak na złośc kruche babeczki z budyniem. No ale cóż. Słodkie. Więc zjadłam.
A jak Wasz poranek ?
Wędrujemy sobie do:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Powiedz, co o tym sądzisz :)